- Pójdź, moja droga. Opuśćmy to miejsce. Mam ochotę bez
przeszkód rozkoszować się ostatnimi chwilami twojego tak zwanego życia oraz twoją ostateczną śmiercią. - Uśmiechnął się. – Ponownie waleczny RS 305 rycerz Ioin, pomocnik przeklętego, zdradzieckiego Roberta Bruce'a, który śmiał mienić się królem, zostanie pokonany, rozsieczony na strzępy przez przeciwników, gdyż wobec takiej ich liczby wszelka siła jest niczym. Użyj swojej broni, krzyknęło coś w jej głowie. Teraz! Obróciła głowę i wbiła kły w jego dłoń, najgłębiej, jak tylko zdołała. Poczuła w ustach ohydny smak trucizny, lecz nie dbała o to. Władca zawył z bólu, a wtedy wszystko na moment zamarło. Potem z jego ust wyrwał się ryk wściekłości, lecz było za późno, gdyż ona już zdołała się oswobodzić. Kopnęła go, a ponieważ przez lata ćwiczyła taekwondo, ten kopniak posłał go aż pod ścianę. Odwróciła się, gotowa dołączyć do Bryana, lecz nie mogła go dostrzec, widziała tylko tłoczące się wampiry, rojące się jak muchy przy... zwłokach? - Bryan! - krzyknęła, a zaraz potem: - Ioin! Na ziemi leżało już tyle broni, że mogła wybrać taką, która odpowiadała jej najbardziej. Chwyciła miecz i skoczyła ku napastnikom, zamaszystym cięciem powalając wielu z nich niczym kosiarz tnący zboże. Kilka rzędów padło pod jej ciosami, nim wreszcie uświadomili sobie, że pojawiło się nowe zagrożenie. Część z nich obróciła się ku niej, lecz nikt nie podniósł broni, i to zaalarmowało Jessicę. Odwróciła się, za późno jednak. Stalowe palce niemiłosiernie wbiły się w jej ramię i znowu ujrzała płonące czystym ogniem oczy Władcy. - Zaczęło się - rzekł cicho Ragnor. Lucien wstał, wyciągnął miecz i w pierwszej kolejności zabił barmana, który właśnie sięgał po broń. Jednocześnie Ragnor odwrócił się, wyciągając spod peleryny topór oraz swój ciężki miecz wikinga i jednym RS 306 gładkim cięciem pozbawił głów trzy wampiry. Lucien wskoczył na bar, szykując się do walki swojego życia. Element zaskoczenia został już wykorzystany, teraz pozostała tylko prawdziwa bitwa. Ludzie zaczęli krzyczeć, w panice rzucili się do ucieczki. Lucien widział, jak Rick z doskonałym spokojem przeładowuje swój rewolwer. Zdążył już oddać kilka strzałów za pomocą zaostrzonych drewnianych nabojów, a cel miał wyśmienity, trzeba było mu przyznać. Jakiś wampir urwał nogę od jednego ze stołków barowych i zaatakował Brenta, próbując go przebić. Brent chwycił za stalową rurę i posłał wampira prosto w ogień, który płonął w wielkim, na poły zrujnowanym kominku. - Wybacz, nie jestem jednym z was - skomentował. - Kryj się! - krzyknął do niego Rick. Brent przykucnął, srebrna kula śmignęła ponad nim i trafiła w ścianę. Zaskoczony Brent wyprostował się i ujrzał, jak wampir, który próbował go zastrzelić za pomocą srebrnej kuli, ginie od celnie rzuconego topora. - Dzięki! - zawołał. - Nie ma sprawy - odkrzyknął Ragnor. - Brent, Rick! - zawołał Lucien. - Kiedy już skończycie tutaj, sprawdźcie, czy żaden z nich nie podążył za którąś z ofiar. - Załatwione! - odkrzyknął Brent. - Pospiesz się! - To z kolei było do Ragnora. - Mam złe przeczucia